COVER GIRL - Czasami trzeba zrobić coś szalonego!
Monika Misza Szatan to moja kompanka od wielu lat. Poznałyśmy się na początku naszej rozwojowej drogi, gdy wraz z innymi kobietami utworzyłyśmy małą społeczność pełną wsparcia, spotkań, wymiany doświadczeń oraz umiejętności, a także czułego kopania się w szanowną część ciała. To wszystko po to, by nie poddawać się, nie odpuszczać i podążać swoją drogą.
Jej opowieść jest niezwykle inspirująca. Pełna odwagi, szalonych i bezkompromisowych decyzji oraz cierpliwego szukania siebie. Wiele razy imponowała mi podejmując wielkie wyzwania. Odnajdziecie w tej opowieści wątki niczym wprost z dobrego filmu. Niemalże przeniesiecie się na plan „Nigdy w życiu.”
"Kiedy przyszedł czas na wyjście do świata ze swoimi darami, oczywistym dla mnie było, że to Caro będzie mi nadal towarzyszyć."
Stworzyłyśmy razem wiele i wierzę, że jeszcze nie jedno przed nami. Lata przyjaźni i działania na rzecz kobiet w Fundacji VIAFEMINA. Tworzenia totalnie szalonych i prekursorskich wydarzeń. Wspierania siebie nawzajem. Podobnego poczucia humoru.
Zapraszam was do delektowania się tym artykułem.
Oto opowieść Moniki:
„Jak patrzę na moje życie z perspektywy czasu, to widzę, że ja nie żyłam tak naprawdę i pamiętam ten czas, jak przez mgłę. To było takie przeczołgiwanie się przez dni, jakby mnie nie było w ogóle. Żyłam jak zombie. Jakiś głos nawoływał mnie wiele razy, ale na początku nie potrafiłam go odczytać. Potem było już tak źle, taki marazm wkradł się w moje życie, że zaczęłam w końcu odbierać informacje od mojej intuicji. Ona przez cały czas starała się mnie obudzić wołając, że muszę zmienić coś w moim życiu! Wtedy zrozumiałam, że już tak dłużej nie chcę.
Gdy zaczęłam słuchać mojej intuicji byłam bardzo zdziwiona, co ja wyprawiam, bo zaczęłam robić rzeczy w ogóle niezgodne z żadnymi wcześniejszymi zasadami społecznymi, w które wierzyłam. Robiłam zupełnie na odwrót do tego co mi nakazano, nałożono i co ogólnie wypada. Takie rzeczy zaczęły mnie wołać!
To było zupełnie nielogiczne, a ja po prostu zaufałam temu uczuciu.
Najbardziej szokujące dla mnie były wtedy wyjazdy, na które nigdy wcześniej sobie nie pozwalałam. Teraz pojawiały się jakieś niezwykłe wskazówki, jak „przypadkowy” link do wydarzenia i ja po prostu bez namysłu jechałam. Kierując się tylko wołaniem serca. Najpierw były wyjazdy medytacyjne i jogowe, a dodam, że ja wtedy zupełnie się na tym nie znałam i nie praktykowałam niczego takiego. Jechałam zupełnie zielona, nie wiedząc nawet, gdzie jadę i do kogo jadę. Nagle się zebrałam, zostawiłam dom i dzieci pod opieką bliskich i nie pytając nikogo o zdanie po prostu jechałam na weekend. Po powrocie poczułam, że to może być dla mnie i zaczęłam chodzić na jogę, żeby przygotować się do następnych wyjazdów.
I znowu pojawiło się wydarzenie na drugim końcu Polski i nie mogłam siebie zrozumieć, gdzie mnie woła. Pojechałam tam, chociaż to było zupełnie nielogiczne. Po prostu zaufałam temu uczuciu. Okazało się, że byłam na szamańskich warsztatach prowadzonych przez mężczyznę, których uczestnikami byli sami mężczyźni. Przyszło mi od razu się zmierzyć z wszystkimi moimi największymi strachami i fobiami – strachem przed ciemnością, przed byciem samą, wyjściem do lasu nocą i byciem pomiędzy mężczyznami. Te warsztaty łączyły szamanizm z psychologią i wiele się wtedy tam dobrego dla mnie zadziało. Mam wrażenie, że ten wyjazd był właśnie takim przełomem w moim życiu podczas, którego bardzo dużo przerobiłam i najwięcej swoich lęków uwolniłam. Po tym to już popłynęło! Poczułam w sobie taką moc – przeżyłam i okazało się, że jest wspaniale. Teraz to ja już mogę wszystko! Nie wiedziałam tego jeszcze tak do końca, ale to poczucie zaczęło właśnie wtedy krążyć w mojej krwi. Wiedziałam, że cokolwiek mi się wydawało wcześniej niemożliwe – teraz jestem już w stanie to zrobić!
Te warsztaty z mężczyznami poprowadziły mnie w stronę kręgów kobiet, a potem zgromadzeń kręgów kobiet, które też były dla mnie niezwykle ważnym etapem w życiu. Nauczyłam się wtedy wspólnego przebywania w kręgu i wszystkich dotyczących tego zasad. To odmieniło moje spojrzenie na to, jak można być z innymi kobietami w uważności i czystej miłości. Zobaczyłam, że można po prostu przeglądać się w sobie nawzajem, a nie traktować się jak konkurencji pielęgnując zazdrość. Rozwijałam się w tej społeczności kilka lat, aby potem wśród przewodniczek kręgów kobiet i wśród starszyzny doświadczyć wielu pięknych chwil, przyjąć mądre nauki i przejść głębokie procesy. Przede wszystkim jednak nauczyłam się jak towarzyszyć kobietom w ich transformacjach. To był bardzo ważny czas, bo dzięki niemu odnajdywałam kolejne elementy mojej drogi.
Poczułam, że wcześniej wcale nie znałam samej siebie.
Pamiętam jak wcześniej kompletnie nie miałam pojęcia, co mam robić w życiu i co jest moją drogą, ani nawet moją pasją. Nic mnie nie ciekawiło i nie cieszyło. Nie miałam żadnego kierunku. Wybierałam to co wydawało mi się przydatne. Na przykład po liceum poszłam na geografię, bo pomyślałam, że jest w niej przyroda, natura i ziemia, czyli bliskie mi tematy. Nadal jednak przez całe moje dorosłe życie nie wiedziałam, co ja chcę robić.
Cały czas poszukiwałam! Poszukiwałam i wypalałam się w każdej rzeczy, którą robiłam, w każdym kierunku studiów, który robiłam oraz w każdej pracy, którą wykonywałam. Schemat ten sam – coś mnie zajarało, poczułam jakąś iskrę, wchodziłam w to całkowicie i znowu odczuwałam, że to nie to. W tym wszystkim byłam bardzo uparta, zdeterminowana i wszystko czego się podjęłam to doprowadzałam do końca. Nigdy nie rezygnowałam. Kończyłam każde studia wierząc, że jeśli coś się zaczęło to trzeba to skończyć i mieć dyplom. Robiąc kolejne studia wpadłam w pasmo rozczarowań. Doszłam do wniosku, że ja się do niczego nie nadaję, że przecież już wszystkiego spróbowałam, mam 7 czy 8 kierunków studiów i nadal nie czuję celu. Gdybym nie pracowała bardzo głęboko nad sobą to zatonęłabym w tym morzu poszukiwań. Każdego dnia bardziej odkrywałam i poznawałam samą siebie. Poczułam, że wcześniej wcale nie znałam samej siebie. Wszystko było we mnie wyuczone i nawykowe, a przede wszystkim bezpieczne. Ale nie było tam mnie! Dzięki tej drodze do siebie zobaczyłam, że jestem zupełnie inną osobą, niż wcześniej myślałam. Dopiero od kilku lat zaczynam to naprawdę czuć i świadomie przyjmować. I ciągle uczę się jaka jestem!
Bardzo ważnym etapem w moim życiu było próbowanie siebie w różnych formach terapii. Rzucałam się na różne metody – medytacje, joga, szamanizm, ustawienia hellingerowskie i ciągle testowałam, co jest dla mnie najlepsze. Prawda jest taka, że każda z tych rzeczy przyniosła mi coś ważnego. Każda po kolei prowadziła mnie do kolejnego punktu.
Po jakimś czasie w moim życiu pojawiła się arteterapia i Akademia Terapii Ekspresyjnych i Relaksacyjnych. Od zawsze gdzieś głęboko czułam, że sztuka jest dla mnie bardzo ważna. Rzuciłam się w zgłębianie tematu, chociaż tak naprawdę znalazłam się tam dla siebie, nie wierząc, że będę terapeutką. Odkryłam wtedy wielkie dla siebie rzeczy i pociągnęło mnie jednocześnie do tańca intuicyjnego. Poczułam, że terapia sztuką jest wspaniała, ale formą sztuki jest też taniec!
Byłam bardzo poblokowana w ciele. W każdej komórce mojego ciała miałam spięcie. Wszystko tam było sztywne, nie żywe, uduszone. Praca z ciałem poprzez taniec wniosła do mojego życia dużo uwolnienia. Puszczenie ciała sprawiło, że w końcu poczułam, że potrafię medytować, tylko nie dla mnie jest siedzenie na twardej ziemi bez ruchu. Odnalazłam coś co było w mojej naturze i w rytmie mojego temperamentu. Odkryłam te wszystkie ekspresje w sobie i moją potrzebę wyrażenia siebie w ruchu. To było dla mnie ogromne odkrycie! Przede wszystkim w końcu poczułam się sobą. Mogłam skakać, wyć, być seksowna i kobieca. Mogłam być też obrzydliwa i wrzeszcząca. Mogłam być w przepływie i delikatności. Wcześniej nie traktowałam się jako pełną kobiecości istotę – nie miałam na to przestrzeni stojąc mocno w męskiej energii. A to był jeden z pierwszych kroków, który pozwolił mi poczuć się kobietą – właśnie ten ruch!
Jak się idzie z energią miłości do świata to można wszystko!
Moją zdolnością jest wyskakiwanie z różnymi pomysłami nie zawsze wtedy, gdy świat jest na nie gotowy. Wcześniej też tak wystartowałam z projektowaniem wnętrz. Skończyłam studia i założyłam firmę. Czułam to całą sobą i byłam w tym naprawdę dobra. Chciałam zrobić to od razu kompleksowo – sama projektować wnętrza, we własnej pracowni krawieckiej szyć dodatki – poduszki i zasłony, a z własnego sklepu z dekoracjami oferować wszystkie pasujące akcesoria. Nie przewidziałam, że Chrzanów nie jest jeszcze na taką usługę gotowy. Dopiero w Krakowie koleżanki powoli zaczynały z niewielkimi projektami. Po dwóch latach niestety zbankrutowałam.
Potem z tą samą energią wyszłam do świata z warsztatami tańca intuicyjnego. Bardzo wierzyłam, że dając kobietom takie narzędzie będą mogły odmienić swoje życie. Niestety na przyjęcie tego daru w tamtym czasie również nie było gotowości.
Kolejnym etapem w moim życiu była Fundacja VIAFEMINA. To było coś co wymarzyłam sobie zbierając te wszystkie doświadczenia. Fundacja powstała tak naprawdę dlatego, że chciałam pokazać kobietom, że trzeba podążać za intuicją. Trzeba działać nawet jeśli innym wydaje się to idiotyczne i bezsensowne. Trzeba działać nawet jeśli wszyscy dookoła mówią, że zwariowałaś. Chciałam przekazać kobietom, że jeśli coś je woła, coś je porusza to trzeba iść za tym głosem. Chciałam pokazać to wszystko na swoim przykładzie. To był też czas, gdy jeszcze bardziej przyciągnęłam do siebie Caro, co było wspaniałe, bo miałam kogoś kto czuł to samo.
Fundacja powstała z żywej i pełnej entuzjazmu miłości. Zrodziła się z misją, że to nie może się nie udać, gdy się tyle daje z serca. Czułam wtedy, że to jest moja droga. Przez kilka lat prowadziłyśmy z Caro Fundację robiąc wielkie i piękne rzeczy. Organizowałam networkingowe kręgi kobiet, warsztaty rozwojowe, spotkania kobiet, eventy kulturalno-edukacyjne, a nawet Kongres Kobiecości. Dzięki temu wszystkiemu zaczęłam się otwierać i wychodzić ze swojej strefy komfortu, chociażby prowadząc Kongres na dużej scenie lub udzielając wypowiedzi lokalnym mediom. To było dla mnie bardzo duże, gdyż będąc introwertyczką miałam lęki przed wystąpieniami publicznymi. Działo się bardzo dużo rzeczy i ja zasilałam te działania bardzo dużą ilością energii. W tym pędzie zatrzymało mnie coś bardzo prozaicznego, ale i bardzo ważnego – mimo tego, że tyle dawałam, nie było z tego pieniędzy, które pozwoliłyby mi po prostu żyć. Trzeba było ciągle dokładać do tej pasji. Poczułam, że chociaż budowanie kobiecej społeczności jest moim marzeniem i chociaż czuję, że płynie do mnie piękna, kobieca energia to jednak brakuje w tym poczucia bezpieczeństwa, co doprowadziło mnie do wypalenia. Najważniejszą lekcją jaką wyniosłam z tego czasu było to, że jak się idzie z energią miłości do świata to można wszystko! Że ta energia otwiera każde drzwi, a jak nie drzwi to okna. Spotyka się wtedy takie osoby, które wspierają cię w twoich pomysłach. To było duże przeżycie, które zostanie ze mną na zawsze.
Byłam wtedy w takim momencie życia, że nie mogłam już dłużej trwać w działaniach nie zaspokajających moich podstawowych potrzeb. Między innymi przechodziłam przez rozwód i potrzeba utrzymania się stanęła na pierwszym miejscu. Przyszedł czas by stanąć we własnej męskiej energii. Potrzebowałam iść do pracy i zacząć zarabiać. Miałam przekonanie płynące z rodu, że zostałam sama i pora na ciężką, mozolną pracę, żeby uciągnąć to życie. To był bardzo ciężki czas w moim życiu. Faktycznie próbowałam wszystkiego. Brałam każdą pracę, która się napatoczyła, byle tylko zarobić jakieś pieniądze. Czasami padałam na twarz nie wiedząc, jak się nazywam. Męczyłam się bardzo idąc nie swoją drogą, ale wiedziałam, że teraz potrzebuję iść właśnie tak.
Podjęłam wtedy jedną z najbardziej szalonych decyzji w moim życiu. Czułam z całego serca, że tego nie odpuszczę. Rozwodząc się postanowiłam, że ja chcę i potrzebuję mieć swój, własny DOM. Nie mieszkanie, ale właśnie dom. Wyśniłam go, wymedytowałam, wizualizowałam go każdego dnia i wystałam w tym marzeniu całą sobą. Oczywiście wszyscy dookoła powiedzieli, że zwariowałam i że to nie ma prawa się udać. Poczułam, że zostałam z tym zupełnie sama. Uparłam się jednak, że wybuduję mój dom i tak też zrobiłam! A jak go wybudowałam to mnie zatrzymało – zupełnie inaczej spojrzałam na całą historię mojego życia i na siebie samą. Poczułam, że już nie mogę tak się zamęczać pracami, które mnie wypalają. Zmieniłam pracę na nową, która może nie była moją wymarzoną, ale była o wiele bardziej przyzwoita i dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Dzięki temu mogłam na nowo otwierać się na swoją kobiecość. Nie było to wszystko łatwe, ponieważ mieszkałam w salonie, który był w miarę dostosowany do zamieszkania, natomiast reszta domu nadal czekała na swoją kolei. To sprawiało, że nieustannie się ze sobą przepychałam. Przychodziły do mnie myśli, że jeśli wezmę kolejną pracę to przyspieszę remont domu. Z drugiej strony całą sobą czułam, że już tak dłużej nie mogę! Że muszę popatrzeć na siebie i o siebie teraz zadbać. To było zdecydowanie ważniejsze, dlatego wróciłam do swojego czucia kobiecości odpuszczając myśl o pracy ponad moje możliwości.
Najważniejsze dla mnie było zrobić porządek ze samą sobą i siebie uleczyć w wielu aspektach.
Te wszystkie decyzje i nowa energia, na którą postawiłam sprawiły, że otwarłam się na mężczyznę w moim życiu. Odpuszczając dominację energii męskiej w sobie, zaczęłam być gotowa na przyjęcie mężczyzny do mojej przestrzeni. Wiedziałam, że potrzebuję dać sobie na to wszystko czas. Że nie chcę na siłę żadnego związku, ani nie chcę niczego przyspieszać. Najważniejsze dla mnie było zrobić porządek ze samą sobą i siebie uleczyć w wielu aspektach.
Wybierając taką kolejność, po pewnym czasie przyszła do mnie tęsknota za męskim i możliwością przeglądania się w drugiej osobie. I właśnie wtedy pojawił się mężczyzna w moim życiu i to było piękne. Od tego czasu było mi już lżej, już nie musiałam sama wszystkiego nieść i mogłam od nowa odkrywać kobiecość w sobie. Pojawił się we mnie spokój. Budowałam relację na innym poziomie niż wcześniej, jednocześnie cały czas będąc w obserwacji samej siebie. Postawiłam na regularną, solidną terapię i pracę u podstaw sama ze sobą i to bardzo wiele mi poukładało i dało dostęp do nowych zasobów. Zaczęłam z wewnętrznym spokojem i większą pewnością siebie odkrywać swoją drogę.
Jestem teraz w takim momencie życia, że odkrywam na nowo artystkę w sobie i zgłębiam moją moc kreacji. W końcu czuję, że to potrafię! Potrzebowałam przepracować wiele przekonań na temat tego, że się nie nadaję i że nie umiem.
Częścią tej historii jest to, że przyciągnęłam do siebie wyjątkową szkołę. Zaczęło się to od tego, że ucząc się angielskiego szukałam podcastów w tym języku, dzięki, którym mogłabym się osłuchiwać z językiem i które jednocześnie mogłyby mnie interesować. Miałam taki plan, żeby jak najwięcej słuchać, co sprawi, że będę przede wszystkim potrafiła się komunikować. Trafiłam wtedy na podcast, w którym jacyś ludzie opowiadali o sztuce, o kreacji i o sprzedaży własnych dzieł. Opowiadali również o swojej szkole na Florydzie dodając, że można u nich także studiować online. To wszystko było dla mnie niesamowite, ponieważ to byli pierwsi ludzie, których słuchałam po angielsku i rozumiałam, co mówią. Nawet jeśli nie znałam jakichś słów, to ja po prostu czułam, co oni chcą przekazać. Przypłynęła wtedy do mnie myśl, że może ja bym u nich studiowała? Tą nadzieję szybko zbiły moje przekonania, które szeptały, że przecież ja nie znam angielskiego i nie jest możliwe, bym zrozumiała wykłady i ukończyła szkołę.
Zajęło mi dwa miesiące trawienie tego pomysłu w samotności. Nawet się nie przyznałam mojemu mężczyźnie, że ja myślę o takich „głupotach”, ale to marzenie każdego dnia mocno mną targało i coraz silniej palił się we mnie ten ogień. Wiedziałam, że ten pomysł jest szalony i że te studia dużo kosztują. W końcu pełna obaw podzieliłam się tym pragnieniem z moim partnerem. Okazało się, że on od razu poczuł, że to jest coś bardzo dla mnie ważnego i powiedział, że zrobimy wszystko co się da, żebym mogła studiować. Niebawem zaczęłam słuchać wykładów oraz brać udział w zajęciach online, a zrozumienie angielskiego i nauka nie sprawiały mi żadnych problemów. Dzięki tej szkole zrozumiałam, że w bardzo prosty sposób można się nauczyć malować. Byłam w szoku, ponieważ już po pierwszym module puściły wszystkie blokady we mnie i zaczęłam malować niesamowite rzeczy. Wystarczył impuls! Potrzebowałam wspaniałych wykładowców, którzy w odpowiedni sposób mnie poprowadzili i otwarłam się w pełni na to, co już miałam w sobie.
Sztuka uruchomiła we mnie głębokie procesy. Połączyłam malowanie z tańcem, medytacją i intensywnym byciem z samą sobą. Zrozumiałam też, że łącząc malowanie z moim czuciem, umiejętnością słuchania i towarzyszenia w procesie, mogę stworzyć coś wyjątkowego dla innych kobiet. Poczułam, że mogę sczytywać ich dusze, esencję, ich światło, to co w nich jest i to co same odkrywają w sobie i mogę pokazać to w formie obrazu. Często w tym procesie zadziewają się niezwykłe rzeczy – przychodzą zapachy, kolory i emocje. Kobiety opowiadają mi ile przychodzi do nich wglądów, gdy obcują z moimi obrazami. Dla nich to jest naprawdę piękna forma terapii. Poczułam, że to jest właśnie mój dar, że poprzez sztukę można uzdrawiać. Jeszcze bardzo nieśmiało to do mnie przychodzi, ale moje serce podpowiada mi, że to jest właśnie to.
W ostatnim czasie odkryłam jeszcze jedno moje marzenie. Podróże przypomniały mi, że ja kocham słońce i miejsca, gdzie to słońce jest! Poczułam jak bardzo mnie ono zasila i jak wiele mi ono dodaje energii. Mam takie poczucie, że w poprzednich moich wcieleniach i moim drzewie genealogicznym, wędrowaliśmy na południu Europy. Przyszła do mnie najpierw Grecja, a potem Cypr. Razem z moim mężczyzną zauważyliśmy, że tam się czujemy jak w domu. Zrodziło to marzenie, by zamieszkać w takim słonecznym, gorącym miejscu na starość. A gdy ruszyliśmy temat i zaangażowaliśmy w to swoją energię, okazało się, że być może uda się to zrobić o wiele szybciej. Powstał plan, że za parę lat przeniesiemy się na Cypr, gdzie mam i góry i morze w ogromnej bliskości. Widzę siebie, jak tam mieszkam, tworzę i zapraszam tam kobiety do wspólnych wypraw w głąb siebie i po wyspie.
Na koniec kilka słów o naszej współpracy z Caro. Znam ją od lat, mam zaszczyt współtowarzyszyć jej drodze do Siebie od początku i jestem wzruszona i wdzięczna za to. To piękne co przeżyłyśmy i co widzę teraz – kobietę mądrą, czującą, słyszącą i jarającą się na maksa, jak pójdzie iskra!
Kiedy przyszedł czas na wyjście do świata ze swoimi darami, oczywistym dla mnie było, że to Caro będzie nadal towarzyszyć mi i stworzy dla mnie w pełni pokazującą mnie sesję zdjęciową i przestrzeń, w której podzielę się sobą, czyli moją stronę internetową.
Sesja zdjęciowa z Caro to była dla mnie: obecność i prostota, ciepło i konkret, radość i wyciszenie. Nie był to dla mnie komfortowy fizycznie dzień, ale od Caro dostałam dokładnie to, czego wtedy potrzebowałam, by zamienić go w radość kreacji.
W procesie tworzenia strony internetowej było również dokładnie tak jak potrzebowałam – konkret, wiedza, czułe oko, kopniak w dupę i wsparcie! I to jest dla mnie esencja dawania w swojej energii i istota też mojej drogi – dostaję czego potrzebuję ~ daję to czego potrzebujesz ~ tkamy z wielu wątków, by rozświetlać Swoje/Nasze/Wasze drogi. Dziękuję ✨️!”
Monikę znajdziesz tutaj:
- Zdjęcia Moniki - Caro Fly FEMINTU Karolina Mucha